poniedziałek, 9 maja 2011

Dubbing - dziecko nacjonalizmu

Przeprowadzki mają to do siebie, że odkrywa się w czasie nich wiele zapomnianych ciekawostek. Podczas tej, z Ołomuńca do Brna, której 2/3 już mam za sobą, odnalazłam na półce zakurzony grudniowy numer hiszpańskiego miesięcznika filmowego "Fotogramas", który kupiłam sobie kiedyś na dworcu autobusowym przed siedmiogodzinną podróżą z Sewilli do Salamanki, a którego ani razu w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie otworzyłam, choć dręczona z tego powodu wyrzutami sumienia zabrałam go ze sobą do Czech. Tak więc przeżył w tym dziewiczym stanie już dwie przeprowadzki.
Tym razem jednak podczas śniadania nic innego nie wpadło mi pod rękę (roczne zbiory "Wysokich Obcasów" od Wioli wyczerpały się wczoraj) i zdecydowałam się...
Pierwszy artykuł numeru zdecydowanie trafił w moje gusta i żal mi się zrobiło, że nie przeczytałam go, kiedy jeszcze mieszkałam w Hiszpanii, ponieważ dostarczyłby mi wielu argumentów do dyskusji w zatwardziałymi wielbicielami dubbingu, którego ja ścierpieć nie mogą i uważam za zamach na sztukę filmową.
Autor artykułu, profesor w katedrze sztuk audiowizualnych, Román Gubern przedstawia swoją krytyczną opinię w sposób bardzo wyważony, z całym szacunkiem dla bardzo w Hiszpanii rozwiniętego przemysłów dubbingowego, którego nie da się określić inaczej niż jako olbrzyma na glinianych nogach. Jest tak dlatego, że jest to gałąź niezmiernie anachroniczna, przynajmniej, jeśli chodzi o monopol, jaki jej przysługuje. Korzenie dubbingu sięgają rozkwitu w Europie faszyzmu i nazizmu. Został on wprowadzony przez dyktatorów frankistowskiej Hiszpanii, III Rzeczy i Włoch Mussoliniego jako posunięcie patriotyczne, a także ułatwiające cenzurowanie produkcji kinematograficznych. Do dziś z resztą utrzymuje się on jedynie w tych trzech krajach.Tak więc duma Hiszpanów z tego, że ichni dubbing jest jednym z najlepszych na świecie nie do końca ma swe silne podstawy.
Dubbing miał również sens istnienia w okresie powojennym, gdy częstym zjawiskiem był analfabetyzm. W dzisiejszych czasach jednak właściwie spowalnia on rozwój kulturalny społeczeństwa, nie tylko oddziela on je od odbioru dzieła filmowego w formie czystej, ale również od osłuchiwania się w językach oryginału, zwłaszcza od angielskiego, który w Hiszpanii nie stoi na zbyt wysokim poziomie. Wydaje się być wręcz nieprawdopodobne, że wielu Hiszpanów nigdy nie słyszało głosu Brada Pitta czy Roberta De Niro.
Román Gubern nie postuluje zniesienie przemysłu dubbingowego jako takiego, ale stopniowe ograniczanie go do rozmiarów takich, jakie ma on w innych krajach, w których głosy podkładane są głównie filmom animowanym, ewentualnie filmom puszczanym na prowincji.
Jak na razie produkcje w wersji oryginalnej można oglądać w Hiszpanii jedynie w największych miastach, takich jak: Madryt, Barcelona czy Sewilla (Avenida Cinco Cines), a w pozostałych mniejszych, takich jak Salamanka, mniej więcej raz na miesiąc zdarza się pokaz jakiegoś filmu w oryginalnej wersji językowej, zwykle liczy on sobie kilka, jeśli nie kilkadziesiąt lat.

sobota, 7 maja 2011

Hiszpan Erazmus

Jak już wspominałam w poprzednim poście, coraz więcej się widuje Hiszpanów na ulicach krajów Europy Środkowej. Dlaczego? Bo w dobie kryzysu ekonomicznego, którego Hiszpania stała się jedną z najsilniej dotkniętych ofiar, rząd Andaluzji, jednego z najuboższych regionów kraju, przyznaje granty stypendystom programu Erazmus wynoszące 900 euro w Czechach i innych krajach z III grupy stypendialnej.