wtorek, 18 stycznia 2011

Fiesta na bombie z opóźnionym zapłonem

Muzeum Guggenheima w Bilbao

Kino hiszpańskie w Polsce kojarzy się głównie z Almodovarem, horrorami, a co większym koneserom również z Buñuelem. Wiele nowych produkcji do naszego kraju nie trafia, bo, nie ma co tego ukrywać, filmografia hiszpańska, tak jak i polska niestety wypuszcza na światło dzienne wiele koszmarków, których lepiej nie próbować kreować na produkty eksportowe. Niektóre wartościowe obrazu docierają do nas z opóźnieniem lub też wcale, mimo że z punktu widzenia dzisiejszego rozwoju dwa i pół tysiąca kilometrów to żadna bariera odległości.
Ciekawą pozycją zarówno dla widzów zainteresowanych kinem europejskim jak i tych, którzy lubią sobie pooglądać na ekranie twardych facetów oraz narodziny pięknej męskiej przyjaźni, jaka ponoć między kobietami się nie zdarza, nazywa się „Cela 211” (Celda 211).
Dlaczego polecam ten film? Dlatego że nie jest płaski. Pod płaszczykiem kina akcji ukrywa się tu bowiem mocna krytyka społeczno – polityczna. Na początek może jednak streszczę tutaj, o co w ogóle chodzi. Jak można się już z tytułu domyślić: akcja rozgrywa się w więzieniu. Pewnego pięknego dnia wybucha w nim bunt i karcel zostaje opanowany przez rzezimieszków. Większość strażników szczęśliwie zbiega, na pastwie rebelii zostaje tylko pozorny żółtodziób Juan, który pragnąć pokazać się od najlepszej strony, przyszedł w przeddzień planowego rozpoczęcia swej nowej pracy. Juan wpada na szczęśliwy pomysł wtopienia się w tłum osadzonych, jako że jeszcze nie jest im znany. Więcej nie zdradzę, żeby nie stać się spoilerem. Od początku widać więc już, że historia zapowiada się na trzymającą w napięciu. Nie tylko o to tu jednak chodzi. Fabuła zostaje bowiem w interesujący sposób wsparta przez wątek polityczny, który częściowo może umknąć komuś, kto niewiele wie o sprawach wewnętrznych Hiszpanii, które wbrew pozorom należą do dość skomplikowanych. Obraz krytykuje polityków wysyłanych na pertraktacje z więźniami, okrucieństwo strażników oraz policji podczas manifestacji, a także złe warunki w więzieniach, które doprowadzają osadzonych do rebelii. Film porusza te tematy dość odważnie, przez co dla bardziej wnikliwego widza może stać się zajmującym, choć może niezbyt odkrywczym studium i mocną krytyką władz, aż do przeprowadzenia paraleli między współczesną Hiszpanią a Rosją Putina, w której antyterroryści dokonali krawych odbić zakładników z teatru na Dubrowce oraz szkoły w Biesłanie. Staję się tu jednak niebezpiecznie bliska zdradzenia istotnych szczegółów filmu. Dodam tylko jeszcze, że brutalna krytyka sytuacji wewnętrznej należy do stałych cech pofrankistowskiej Hiszpanii. W Polsce tego typu powszechna wolność słowa, posunięta wręcz do wulgarności i obrazoburczości , o czym wiemy z życia, nie miałaby racji bytu.
Więzienie, jakie oglądamy na ekranie, przedstawia nam również panoramę społeczną i narodowościową Hiszpanii: od pospolitych hiszpańskich zbójów, takich jak Malamadre (Wyrodna Matka), poprzez członków kolumbijskich mafii narkotykowych (Apacz), po terrorystów z ETA. Przedstawiciele odrębnych nacji są tu przedstawieni jako potencjalne zagrożenie dla Kastylijczyków. Warto się tu jednak przede wszystkim zatrzymać przy Baskach, dlatego że stanowią oni pozornie drugo-, a jednak pierwszoplanowych bohaterów tego filmu. Okazuje się mianowicie, że terroryści to jedyna karta przetargowa więźniów w pertraktacjach z rządem. Tylko ich życie się liczy z punktu widzenia polityki wewnętrznej. Rząd boi się, że śmierć któregoś z tych osadzonych wywoła falę ataków ETA w Hiszpanii. Ich życie w rzeczy samej wisi na włosku, ponieważ stoją oni w opozycji do całej społeczności więziennej, jako że nie uważają się oni za pospolitych przestępców, ale za bojowników o wolność, intelektualistów w opozycji do chamów.
Cała ta sytuacja ukazuje w sposób dość malowniczy, jak niesłychany wpływ na wewnętrzne sprawy destynacji wakacyjnej nr 1 Anglików, Niemców i Holendrów ma grupa terrorystyczna pochodząca z niewielkiego regionu przy granicy z Francją. ETA, której łeb został już ponoć ukręcony, jak widać w „Celi 211” trzęsie Hiszpanią z wnętrz więzień, bo fanatyków chętnych do podrzucenia jakiejś niewielkiem bombki w metrze, tudzież pozostawienia samochodu pułapki pod hipermarketem nie brakuje.
Czy ETA ma w ogóle jakąkolwiek rację bytu w demokratycznym kraju UE? Odpowiedź jest prosta: nie. Współczesni terroryści nie mają bowiem nic wspólnego z pierwszymi rzeczywistymi bojownikami o wolność Kraju Basków i prawo do posługiwania się euskara (jedyny język Półwyspu Iberyjskiego o celtyckim rodowodzie) za czasów dyktatury Generała Franki. Wtedy Baskowie, Katalończycy, Galicyjczycy byli prześladowani za jakiekolwiek próby odrębności, dziś jednak mają oni w ramach swych autonomii taką wolność (o jakiej Polakom się we własnym kraju nawet nie śniło...), że właściwie nawet nie muszę oni zamieszczać nigdzie napisów po hiszpańsku, jak to się z resztą zdarzyło w Barcelonie, gdziena głównej ulicy widniały życzenia świąteczne w kilkunastu językach, w tym katalońskim, jednakże na próżno szukać ich po hiszpańsku.
Rozumiem potrzebę walki o swą tożsamość uciskanych przez kilka dziesięcioleci narodów, tylko czy ich walka w obecnych warunkach pluralizmu nie jest walką z wiatrakami tudzież, w przypadku współczesnych terrorystów z ETY, usprawiedliwieniem poprzez wzniosłe ideały wolności dla pospolitej działalności kryminalnej? Czy to, co wiąże ręce politykom hiszpańskim oraz policji, aby raz na zawsze zaprowadzić porządek jest aby wyłącznie poprawność polityczna i indolencja, czy też stoją za tym powiązania?

Z tego, a także z powodów czysto rozrywkowych polecam obejrzenie filmu „Cela 211”.


                                          Trailer "Celi 211" z angielskimi napisami

1 komentarz:

  1. znam jeszcze Carlosa Saure:)
    ten film, o którym piszesz brzmi ciekawie. obawiam się tylko, że ciężko go będzie tu dostać.

    OdpowiedzUsuń