czwartek, 3 lutego 2011

Koniec Europy

Koniec Europy, na horyzoncie - początek Afryki

Europa kończy się Anglią. Nie jest to smutny koniec w pustce, bez nadziei, bez widoków na kontynuację. Z końca Europy widać bowiem wybrzeża Maroka. Nawet gdyby postanowić tak rozpaczliwie rzucić się z do morza, jest szansa, że udałoby się dopłynąć do drugiego kontynentu.
Krajobraz (miasta? kraju? rezerwatu?) Gibraltaru
Gibraltar to jedno z bardziej osobliwych miejsc, jakie zdarzyło mi się odwiedzić. Niby to wciąż Europa, ale zamieszkują je małpy, tak jakby była to już Afryka. Niby znajduje się w Hiszpanii, ale to kolonia angielska. Niby to Anglia, ale nawet w lutym temperatura rzadko spada poniżej 20 stopni. Niby mieszkają tu Brytyjczycy, ale częściej niż angielski słyszy się tu hiszpański, arabski oraz dziwną mieszankę, podobną do Spanglish - llanito. Niby to miasto, ale w samym jego środku wyrasta ogromne krasowe wzgórze, na obszarze którego królują różne dziwne gatunki zwierząt, w tym magoty. Niby Gibraltar posiada własne lotnisko, ale jest to po prostu ogromny pas startowy, który przecina drogę łączącą tę kolonię z Hiszpanią (niestety nie mieliśmy okazji widzieć żadnego startującego samolotu, ale wyobrażam sobie, że ruch graniczny zostaje wówczas wstrzymany). Niby Gibraltar to część Wielkiej Brytanii, ale posiada osobną walutę: funt gibraltarski, który ważny jest jedynie na tym, zamieszkiwanym przez niespełna 30 000 ludności, terytorium. Nie da się ukryć, że krzyżują się tu i koegzystują bez przeszkód wpływy wielu kultur tworząc mieszankę bynajmniej nie wybuchową.

Trochę tu Angli,...



Trochę Hiszpanii,..



A trochę Maroka...

  



















































Gibraltar warto odwiedzić przede wszystkim jednak ze względu na bezkonfliktowe współistnienie dzikiej, nigdzie indziej nie spotykanej przyrody oraz cywilizacji. Po przechadzce główną, komercyjną ulicą miasta (Main Street), warto kontynuować ją, aż do wejścia do rezerwatu przyrody The Rock.


Na pierwszym planie małpy i mewy, a w tle bloki Gibraltaru.



Pomimo że wapienna skała liczy sobie jedynie 426 m.n.p.m., wspinając się na nią po "Śródziemnomorskich stopniach" (Mediterranean steps) można dostać nie lada zadyszki oraz kilka razy pożałować braku specjalistycznych butów do wspinaczki. Wszelkie te niedogodności rekompensują jednak nieziemskie widoki na Cieśninę Gibraltarską, Ocean Atlantycki łączący się z Morzem Śródziemnomorskim, majaczące w dali marokańskie wzgórza oraz otaczająca nas unikatowa gibraltarska przyroda, a więc: węże, jaszczurki i zające uciekające w zarośla na dźwięk naszych zbliżających się kroków, towarzyszące nam nieustannie swoimi wrzaskami mewy, a w końcu i małpy, które wbrew legendzie ludowej wcale nie są agresywne w stosunku do ludzi, ale raczej mają ich w głębokim... poważaniu. Podobno występują na tym terenie również wielkie czarne pająki, jednak na szczęście nie mieliśmy przyjemności ich spotkać.

Mewy nie spuszczały z nas oka.


A małpy wręcz przeciwnie.
Na Gibraltarze w pierwszych dniach lutego króluje wiosna.
Gibraltar to doskonałe miejsce na spędzenie dnia pełnego różnorodnych przeżyć. Dzika przyroda znajduje się w zasięgu półgodzinnego spaceru od głównej ulicy pełnej sklepów z tanim alkoholem i papierosami (strefa bezcłowa) oraz barów z fish & chips i innego typu fast foodami. Zmęczeni kilkugodzinnym buszowaniem po zakamarkach czteroipółkilometrowej skały, udaliśmy się więc na veggie burgera (specjału, jakiego w Hiszpanii się nie uraczy!) do restauracji "Latinos diner". Nie ma to, jak w ciągu pół godziny obiadu zjeść więcej kalorii niż się spaliło w ciągu poprzednich 4 godzin wędrówki ;)